Album na wspomnienia duże i małe

Jest coś wyjątkowego w przeglądaniu zdjęć. Tych starszych, na których widnieją uśmiechnięte twarze ludzi, którzy już nie są tacy młodzi. I tych nowych, które opowiadają o ostatnich wakacjach, urodzinach najbliższych i szalonych imprezach.

Życie, wspomnienia, serdeczność, radość, a czasami smutek zamknięte i opowiedziane obrazami.

Cenię te chwile i dlatego staram się dać im godną oprawę.

Jak powstaje album na zdjęcia?

Kiedy do mojej pracowni przychodzi klient szukający odpowiedniego albumu na zdjęcia, wspólnie ustalamy jego rozmiar i charakter – czy ma to być album na zdjęcia rodzinne, ślubne, komunijne lub wakacyjne – liczbę i kolor kart, a także materiał, z którego wykonana zostanie okładka.

A potem zabieram się do pracy.

Przycinam papier i biguję każdą z kart, by zginały się w odpowiednich miejscach.

Wklejam pergamin, sklejam i zszywam karty. Potem, tak jak przy renowacji książek, którą opisałam tutaj, zaokrąglam grzbiet albumu, pokrywam go klejem i cierpliwie czekam aż przeschnie.

Następnie przyklejam na grzbiet poprzeczne paski gazy zwane merlą oraz papier krepowy, które usztywniają konstrukcję albumu. Na obydwu końcach grzbietu wszywam kapitałkę, czyli dobraną kolorem kolorową tasiemkę, która nie tylko dodatkowo wzmacnia oprawę, ale ułatwia wyjmowanie albumu z futerału.

Teraz zabieram się za okładkę. Wymierzam tekturę introligatorską i przycinam okładki oraz grzbiet. Wycinam w niej okienko na zdjęcie, jeśli takie rozwiązanie zostało wybrane przez klienta, i sklejam. I zostawiam na 24 godziny do wyschnięcia.

Następnego dnia wklejam blok kart albumu w gotową okładkę, wyklejam całość papierem i zostawiam na kolejne 12 godzin pod obciążeniem, aby całość dobrze wyschła.

Po kilku godzinach pracy i wielu godzinach schnięcia album jest gotowy.

Chyba, że klient zamówił także futerał lub pudełko na album. Wtedy poświęcam kolejne kilka godzin na ich przygotowanie.

Albumy, które wykonuję w pracowni, zrobione są z bezkwasowych tektur i papierów. A dlaczego jest to tak ważne, napisałam tutaj.

Pisząc ten tekst wróciłam myślami do 2011 roku, do pierwszej beli szlachetnego lnu, który przyjechała z Warszawy do Gliwic Len, taki stuprocentowy, piękny i leciwy, wciąż bryluje wśród albumów i pudełek na zdjęcia. Czasami uszczknę kawałek na pamiętnik lub szkicownik. Jednak jedna bela jest ciągle zarezerwowana na specjalny i bardzo wyjątkowy projekt.

Otrzymuj informacje o nowościach i wyprzedażach